Obudziłem się z dziwnym przeczuciem...była to ciekawość pomieszana z niepokojem. Chodziło o wino. Według opisów w pierwszych dniach mogło zacząć gwałtownie pracować. Szybko odziałem się i pomaszerowałem do pokoju gdzie stał gąsiorek. Przywitał mnie rześki zapach drożdży. Zajrzałem pod stolik...upssss oczom moim ukazało się wielkie czerwone rozlewisko...
Nie dopełnia się gąsiorka pod samą szyjkę! Chociaż jak widać na zdjęciu obok, zostawiłem trochę miejsca do pracy naszym szlachetnym drożdżom...Na swoje usprawiedliwienie dodam, że nigdzie nie znalazłem żadnej porady jaką przestrzeń należy im zostawić. Pierwsza cenna nauka!
Szybko zabraliśmy się z Agatą za zbieranie soku. Chyba dopiero niedawno zaczął być taki wylewny bo panele nie zdążyły nasiąknąć...ufff, no i tata, który wcześniej wstaje i na pewno zaglądał do tego pokoju, nie wszczął alarmu.
Szybko zaprowadziliśmy porządek przyglądając się spowolnionej pracy naszej produkcji. To prawdopodobnie światło wyhamowało proces.
Wymyśliliśmy szybko zabezpieczenie. Wstawiliśmy gąsior do wanienki, okryliśmy gazetami, na szyjkę nałożyliśmy czapkę malarska - to genialny pomysł Agatki.
Przed chwilą sprawdzałem. Drożdże wesoło pracują, robią pianę, plują na około i rozlewają zaczątki naszego wina na wszystkie strony. I one i ja mamy radochę z takiej pracy. Ja to chyba jestem urodzonym dyrektorem ;)
Stale monitoruję stan pracy drożdży. Koło 15 moszcz zaczął wychodzić na zewnątrz, intensywne bąblowanie trwa nadal no i zaczęly zlatywać się muszki owocówki zwabione intensywnym zapachem, który roznosi sie po całym domu. Gazety poprawnie spełniają swoją funkcję ochronną, choć jutro będę musiał wymyślec coś nowego, bo na kilka dni wyjeżdżamy i w takiej postaci nie mogę zostawić naszej produkcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz